poniedziałek, 12 października 2015

Czas na zmianę!

W jaki sposób można doświadczyć w życiu jakiejś zmiany? Myślę, że pierwszym i niezbędnym krokiem jest nasza konstruktywna decyzja o chęci jej wdrożenia. Dla mnie przełomowym momentem było postanowienie o wstąpieniu do Paschy. Byłem wtedy pogodzony ze swoimi homoseksualnymi skłonnościami i wizją samotnego życia, ale nie radziłem sobie z lękiem przed ludźmi. Ten stan na tyle zaczął mi doskwierać, że zacząłem szukać pomocy w grupie.

Dlaczego często łatwiej jest kurczowo trzymać się swoich problemów niż szukać sposobów na ich rozwiązanie? Powodów może być kilka. Pierwszy z nich to lęk przed konfrontacją z czymś nowym i nieznanym. Dla osoby zamkniętej, jak ja, integracja z nowym środowiskiem zawsze budziła obawę, ponieważ było to jak stąpanie po niepewnym gruncie. Często wygodniejszym rozwiązaniem była ucieczka w znaną mi samotność, czyli pozostanie z problemem.

Drugi powód to brak wiary w możliwość jakiejkolwiek zmiany, mający podłoże w nieświadomości tego co faktycznie sprawia, że czujemy się źle. Przykładem może być tutaj moje wcześniejsze przekonanie, że źródłem wszystkich moich problemów są skłonności homoseksualne. Oczywiście było to nieprawdą, ponieważ osoby homoseksualne dźwigają bagaż różnych przykrych doświadczeń oraz lęków, które bezpośrednio negatywnie wpływają na ich samopoczucie. Kluczem jest prawidłowe zdefiniowanie tego, co naprawdę stanowi przeszkody w życiu, a następnie znalezienie rozwiązań, które pozwolą je pokonać.

Trzecim powodem jest bezkrytyczność wobec siebie i nieumiejętność stanięcia w prawdzie, że dany problem nas dotyczy. Przyznanie się do niego, a tym bardziej poproszenie drugiej osoby o pomoc w jego rozwiązaniu wymaga pokory. Czasami niepotrzebnie robimy dobrą minę do złej gry płacąc za to wysoką cenę.

W końcu, może być ciężko rozstać się z problemami, ponieważ są one podstawą do rozczulania się nad sobą i szukania współczucia u innych osób. Dzięki nim można zyskać uwagę otoczenia oraz dają one poczucie wyjątkowości i niezwykłości. Pamiętam, jak z powodu moich skłonności uważałem się za najnieszczęśliwszą osobę na świecie, jednocześnie odczuwając niezdrową satysfakcję z żalu nad samym sobą.

Podsumowując, życie człowieka zależy przede wszystkim od jego indywidualnych decyzji. Obowiązkiem każdego z nas jest praca nad sobą i stawianie czoła problemom, które napotykamy na swojej drodze. Unikanie tego jest oznaką niedojrzałości i prędzej czy później obróci się to przeciwko osobie, która w ten sposób postępuje.

Jeśli jest Ci źle i czujesz, że nie dajesz sobie rady ze swoimi problemami, może właśnie jest to moment na podjęcie decyzji o zmianie?

niedziela, 2 sierpnia 2015

Minał już rok...

Minął już rok od założenia mojego bloga. Na podstawie statystyk oraz kontaktu z Wami mogę powiedzieć, że istnieje znaczna grupa osób, które nie godzą się ze swoimi skłonności homoseksualnymi lub problemami im towarzyszącymi. Mam nadzieję, że będzie dla Was motywacją to, że nie jesteście sami w Waszych zmaganiach i trudnościach.

Jedną z najcenniejszych rzeczy, które mogę otrzymać od drugiej osoby jest zaufanie, dlatego dziękuję wszystkim za rozmowy i chęć podzielenia się doświadczeniami i historią własnego życia. Zamierzam od teraz częściej publikować posty i zamieścić literaturę związaną z tematem homoseksualizmu oraz rozwoju osobistego. Pojawią się na blogu wywiady z różnymi osobami, które być może okażą się dla Was pewną wskazówką.

Pozdrawiam i do usłyszenia.

wtorek, 30 czerwca 2015

Przeszkody w relacji z drugim człowiekiem

Co sprawia, że jest nam ciężko nawiązywać relacje z drugim człowiekiem? Myślę, że przede wszystkim jest to lęk przed odrzuceniem. Postawa wycofania bardzo często wynika z poczucia braku akceptacji przez rodzinę i/lub rówieśników oraz doświadczanie agresji i przemocy szczególnie w wieku dziecięcym. Ktoś kto napotyka na te problemy może odnieść wrażenie, że samotność jest mniejszym ciężarem niż rozczarowanie spowodowane drugim człowiekiem. Jeśli inna osoba wyrządza mi krzywdę, to oprócz złości względem niej zaczynam obwiniać również siebie - skoro mnie coś takiego spotkało to znaczy, że jestem na tyle beznadziejny więc zasłużyłem na takie traktowanie - czuję się podwójnie źle. Z kolei wycofanie skutkuje ucieczką w nierealny świat marzeń, który jest bezpieczny tylko tyle, że nieprawdziwy.

Często zastanawiamy się co pomyślą lub powiedzą o nas inni. Uważam, że jest to naturalne i normalne, natomiast nadmierne skupianie się na tym, jak jesteśmy postrzegani, czy wręcz wyczekiwanie z której strony polecą gromy nie jest już zdrowe. Niedawno jeszcze był taki okres w moim życiu, że każde wyjście z domu wiązało się z wielkim stresem, który jak później zrozumiałem wynikał z lęku przed negatywną oceną otoczenia, czyli inaczej mówiąc - odrzuceniem. Wsiadając do autobusu lub idąc przez park, bałem się czy np. nie potknę się, czy nie wyglądam dziwnie itp. Miałem wrażenie, że czuję na sobie wzrok innych osób. Czasami słysząc śmiech wydawało mi się, że ktoś śmieje się właśnie ze mnie. Myślę, że w pokonywaniu tego typu lęków bardzo pomaga obalenie fałszywych wyobrażeń o nas samych przez szczere rozmowy z ludźmi - czego mogłem doświadczyć w Passze. Równie istotne jest stanięcie w prawdzie o sobie samym i jej przyjęcie. Nie trzeba wcale zakładać różnych masek, żeby ktoś inny nas zaakceptował.

Inną odsłoną lęku przed odrzuceniem jest bierność w kontaktach i nawiązywaniu relacji przejawiająca się nawet w małych gestach. Zawsze dotykały mnie sytuacje, kiedy witałem się z kimś i ta osoba nie odpowiadała. Dlatego, żeby nie ‘tracić’ i czuć się gorszym przez pewien czas nie mówiłem pierwszy ‘cześć’, nie wyciągałem pierwszy ręki itp. Często brak inicjatywy z naszej strony tłumaczymy deficytem czasu, obowiązkami, a tak naprawdę kieruje nami strach. Tutaj pasuje również zwrot ‘nie chcę się narzucać’, który najczęściej tak na prawdę znaczy ‘nie chcę czuć się odrzuconym’.

Brak asertywności stanowi kolejną przeszkodę, ponieważ rodzi lęk przed konfrontacją z drugim człowiekiem. Często zdarza mi się spotykać osoby lub grupy osób, których światopogląd, czy też wartości są skrajnie różne od moich. Wtedy pojawia się dylemat, czy wyrazić swoje zdanie narażając się być może na odrzucenie (brzmi znajomo?), czy też pójść na kompromis tracąc szacunek wobec siebie. Z pomocą może przyjść grupa zaufanych osób dająca okazję do dyskusji i przedstawiania swoich poglądów bez obawy o wykluczenie, czy niezrozumienie.

Następną przeszkodą jest egoizm, polegający na unikaniu odpowiedzialności za osobę, z którą łączy nas relacja. Często zaproszenie innych ludzi do swojego życia oznacza dla nas rezygnację z własnej autonomii i niechciane poczucie zależności od drugiego człowieka. Wzbraniamy się przed przywiązaniem, ze strachu co się stanie, kiedy zabraknie danej osoby, nie patrząc na to co sami możemy wnieść pozytywnego w jej życie. Trzymanie się z daleka od ludzi jest w pewnym sensie wygodnym i bezpiecznym rozwiązaniem. Nie trzeba się o nikogo troszczyć, poświęcać czas albo dawać coś od siebie. Ja przyzwyczaiłem się na tyle do samotności, że nieraz ciężko jest mi wyobrazić sobie dzielenie życia z drugą osobą. W tym miejscu pojawia się jednak refleksja nad sensem życia dla siebie samego.

Zrozumienie schematów naszych zachowań to dopiero część sukcesu. Przeszkody w relacjach z innymi najczęściej tkwią w naszych głowach i od nas zależy, czy wykonamy pierwszy krok, żeby je pokonać. Paradoksalnie zranienia od innych ludzi nie goją się w samotności, ale w obecności zdrowych i dobrych relacji z drugim człowiekiem.

sobota, 16 maja 2015

Uzdrowić relacje

Myślę, że umiejętność budowania relacji z drugim człowiekiem to sztuka, której uczy się przez całe życie. Są dwie rzeczy bez których nie da się stworzyć autentycznej, dobrej relacji - szczerość i rozmowa. Kiedy patrzę wstecz na moje kontakty z innymi ludźmi, widzę jak bardzo niedojrzale i niewłaściwie do nich podchodziłem. Wszystko opierało się na dopasowywaniu mojego modelu perfekcyjnej relacji do danej osoby. Oczywiście zawsze kończyło się to niepowodzeniem, które często skutkowało moim obrażaniem się, zrywaniem kontaktu i poczuciem, że ze mną jest coś nie tak. Analizując to wszystko udało mi się wyszczególnić błędy, które tutaj opiszę.

Nigdy nie byłem towarzyską duszą. Zawsze trzymałem się na uboczu. Często odrzucałem próby nawiązania ze mną kontaktu przez otoczenie. Kiedy spotykałem pokrewne mi osoby, którym mogłem zaufać, otwierałem się bardziej. Wszystko układało się dobrze aż do momentu, kiedy ktoś taki nie sprawił mi w jakiś sposób przykrości - często były to bardzo błahe sprawy wyolbrzymiane przez nadwrażliwość na swoim punkcie. Wtedy moim mechanizmem obronnym było milczenie i unikanie kontaktu. Napięcie rosło, aż dana osoba domyślała się, że zrobiła coś co mnie dotknęło i przepraszała albo pytała o powód takiego zachowania. Ja wtedy zwykle mówiłem, że nic się nie stało i wszystko jest w porządku. Później z kolei ja miałem wyrzuty, jak mogłem kogoś w taki sposób traktować dochodząc do tego samego wniosku, że nie powinienem zawracać innym głowy swoją osobą. Pozostawało ’najlepsze’ rozwiązanie - ucieczka. Taki nienormalny schemat powtarzał się za każdym razem. Innym błędem było zbyt emocjonalne podejście do relacji z osobami i angażowanie się całym sobą. Nie otrzymując tego co sam dawałem myślałem, że nie jestem kimś istotnym dla drugiej strony. Sam z kolei, wzbraniałem się od otrzymywania jakiejkolwiek pomocy, żeby nie czuć się zależnym. Po nieudanych próbach budowania relacji z innymi stwierdziłem, że nie warto bo i tak zawsze zostaję sam.

Od niedawna staram się poprawiać relacje z ludźmi, którzy są w moim najbliższym otoczeniu. W ostatnie Święta postanowiłem, że porozmawiam z każdą osobą z mojej rodziny o tym, co jej ułatwia i utrudnia relację ze mną. Dzięki tym rozmowom zyskałem dwie rzeczy. Pierwsza to zwrócenie uwagi, że zależy mi na kontakcie z daną osobą i jest ona dla mnie ważna, natomiast druga to informacje zwrotne, które pozwoliły mi bardziej poznać siebie. Staram się również mówić szczerze o tym co mi się nie podoba lub mnie dotyka, zanim wyrośnie mur pomiędzy mną a drugim człowiekiem. Udało mi się zrozumieć, że nie ma relacji perfekcyjnych, jednak każda z nich może wnieść coś wartościowego dla obu stron. W końcu nabrałem dystansu do siebie i nie obrażam się o byle bzdurę oraz nie angażuję się nadmiernie emocjonalnie. Myślę, moje podejście do relacji staje się coraz bardziej dojrzałe i zdrowe.

piątek, 27 marca 2015

Grupa wsparcia, czyli pozwól sobie pomóc

Moje skłonności homoseksualne były najbardziej wstydliwą i skrywaną przeze mnie tajemnicą, którą miałem zachować do śmierci. W liceum pogodziłem się z wizją życia w samotności, jednak w trakcie studiów problem zaczął mi na tyle przeszkadzać w relacjach z innymi, że zacząłem szukać pomocy.

Pierwszym krokiem w kierunku dołączenia do grupy wsparcia było napisanie do uczestnika Odwagi, który zostawił swoje namiary na jednym z portali katolickich. Oczywiście użyłem zmienionego numeru, żeby nikt przypadkiem mnie nie zidentyfikował. Początek rozmowy był dla mnie bardzo stresujący, ponieważ po raz pierwszy miałem zwierzyć się komuś ze swoich skłonności. Jednocześnie poczułem ulgę, że mogłem to z siebie wyrzucić.

Od rozmowy do dołączenia do grupy wsparcia minął prawie rok. Zdecydowałem się wybrać Paschę, ponieważ jej zjazdy odbywały się w mieście gdzie studiowałem. Po wymienieniu kilku maili z ówczesnym liderem grupy, nadszedł czas na spotkanie z nim na żywo. Oczywiście, bałem się tej rozmowy i tego kim będzie lider. Jak się okazało później - zupełnie niepotrzebnie, ponieważ był on sympatyczną osobą i tylko upewniłem się, że warto spróbować.

W końcu przyszedł czas na pierwsze spotkanie. Na początku, byłem wycofany i przyjąłem rolę obserwatora, ale z czasem zacząłem rozmawiać z pojedynczymi osobami. Największe wrażenie wywarła na mnie szczerość i otwartość uczestników w dzieleniu się swoimi problemami. Warsztaty terapeutyczne, do których początkowo byłem nastawiony dość sceptycznie okazały się być przydatne i bardzo rozwojowe. Wspólny sport pozwolił mi zmierzyć się ze swoimi lękami, a związana z nim rywalizacja przyniosła wiele frajdy.

Od pierwszego spotkania w Passze minął ponad rok. Myślę, że decyzja o wstąpieniu do grupy była jeśli nie najlepszą, to jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Bardzo istotne w zmaganiu się ze swoimi skłonnościami homoseksualnymi jest wsparcie innych i możliwość dzielenia się z nimi problemami i doświadczeniem. Nawet samo poczucie, że nie walczy się samemu, daje bardzo wiele. W Passze poznałem wartościowe osóby, z którymi łączą mnie wspólne cele. Spotkanie z każdą z nich było dla mnie lekcją. W grupie można porównać często zafałszowany wizerunek siebie z tym, jak postrzegają nas inne osoby. Daje ona również możliwość trenowania szeroko rozumianych umiejętności interpersonalnych np. takich jak rozwiązywania problemów, asertywności, zabierania głosu na forum. Dotychczasowy okres w Passze pozwolił mi trochę poznać siebie i nabrać dystansu do swoich skłonności. Stałem się bardziej otwarty na relacje z innymi. I to co najważniejsze dla mnie - w grupie odkryłem na nowo Boga.

Czytelniku, jeśli również zmagasz się z niechcianymi skłonnościami homoseksualnymi, zastanów się proszę, czy nie warto skorzystać z pomocy jakiejś grupy wsparcia. Liczenie na to, że problem rozwiąże się sam, to pobożne życzenia - jeśli nie weźmiesz sprawy w swoje ręce i nie dasz sobie szansy, nie zmieni się nic.

W razie pytań, służę pomocą.

niedziela, 8 lutego 2015

Moje życie nie ma sensu

Dla osoby wierzącej odkrycie swoich skłonności homoseksualnych jest trudnym doświadczeniem, ponieważ jak wiadomo związki homoseksualne stoją w sprzeczności z Dekalogiem, a samo sumienie podpowiada, że to nie jest dobra droga. Wtedy zaczyna się szukanie sposobów na ‘wyleczenie’ i modlitwa o rychłą przemianę w hetero. Wśród natłoku informacji najczęściej można dowiedzieć się, że skłonności są czymś normalnym, wrodzonym i należy się z nimi pogodzić, albo że istnieje cień szansy na ich pokonanie, ale to długa, mozolna droga terapii, często nie przynosząca oczekiwanego skutku. Pozostaje więc tylko czekać na cud... W końcu jednak modlitwy nie skutkują cudem natychmiastowej przemiany. Przychodzi wtedy poczucie bezsensowności swojego życia. Po co żyć, gdy każdy dzień brutalnie przypomina o odmienności, która nie pozawala być szczęśliwym?

W ten schemat wpisuje się okres schyłku liceum i początku moich studiów. Pomimo, że w tym czasie posiadałem określone cele, które starałem się realizować to miałem wrażenie, że nad moim życiem wisi ołowiana chmura z napisem ‘homoseksualizm’, kładąca piętno na wszystko. Towarzyszyło mi ciągłe poczucie osamotnienia z problemem. Nie mogłem się nikomu zwierzyć, ponieważ bałem się niezrozumienia i odrzucenia. Ile czasu można trwać w takim marazmie, bezczynnie patrząc jak mija dzień za dniem?

Żeby coś zaczęło się zmieniać, trzeba przede wszystkim zacząć dostrzegać wychodzące zza chmury słońce - to znaczy zauważać i doceniać otaczające nas dobro. Traktowanie siebie jako największego cierpiętnika z powodu skłonności jest błędem. Warto nabrać dystansu do swojego problemu i nauczyć się z niego niekiedy nawet zażartować, a wspomniana wcześniej chmura staje się mniej straszna. Zmaganie się ze skłonnościami samemu jest bardzo trudne, a w szczególności gdy nie dbamy o dobrą relację z Panem Bogiem, którego światło rozprasza każdy mrok.

W czasie studiów moje nastawienie zaczęło powoli się zmieniać. W końcu zaczęła kiełkować we mnie myśl wstąpienia do grupy wsparcia osób z podobnym problemem…

O tym w kolejnym poście.